Pakujemy się w pośpiechu, jutro rafting. Prawie wszystko zostaje w hotelu, bierzemy tylko śpiwory i jakieś lekkie ciuchy – mamy troche wątpliwości co wziąć – tu w Cusco jest chłodno i pada, ale kanion rzeki Apurimac podobno leży prawie w tropikach i nic ciepłego nie jest potrzebne.
Jest 10ta w nocy – ktoś puka do naszego pokoju i mówi że jest do nas telefon. Telefon? Ostatni raz ktoś do nas dzwonił chyba z dwa miesiące temu, jeszcze w Polsce. Kasia leci na dół i wraca po chwili ze skwaszoną miną – nie jedziemy!!! Wyjazd przełożony o jeden dzień, ludzie z którymi mieliśmy jechać się połamali na motorach czy coś, sami nie wiemy czy to prawda czy znowu jakaś ściema, do dupy, już nam się nie chce w tym Cusco siedzieć, a tu kolejny dzień.
Rano idziemy do mayuca, przepraszają nas bardzo, “shit happens” mówią, my “no hay problemas”, no bo co nam zostało? Trochę nam się humory poprawiają, w zamian dostajemy sporą zniżkę i dodatkowo udaje nam się jeszcze troche wycyganić, całość wychodzi bardzo tanio, jakieś USD130 za trzy dni full wypas raftingu.
I znowu pakowanie, tym razem już nikt nie dzwoni i grzecznie idziemy spać. Rano pobudka i meldujemy się w Mayucu na Plaza de Armas. A razem z nami jedna Austryjaczka Barbara i 19 Żydów (ci co podróżowali wiedzą o czym mówię). Przed nami 4h przewalonej drogi, klasy V ;) , co najmniej jak te bystrza na Apurimacu.
W końcu docieramy na miejsce, znosimy cały majdan nad rzekę, krótki briefing i płyniemy – dziś łatwizna, klasa II i III – czyli trening i rozgrzewka, przewracanie pontonu i inne zabawy. Po kilku godzinach docieramy na miejsce, troche kropi ale jest ciepło, faktycznie prawie tropikalnie i deszcz nikomy nie przeszkadza. Śpimy na małej plaży, jest cudownie.
Rano gimnastyka, śniadnie, pakujemy się i odpływamy, dziś długi dzień, chyba 6 czy 7h na wodzie i prawdopodobnie najpiękniejszy fragment kanionu, rzeka do IV+. Udaje się nam z Kasia usiąść na samym przodzie! Bedzie jazda i dużo wody. Na lancz dopływamy zmordowani, jedzenie smakuje jak z pięciogwiazdkowej restauracji. I znowu za wiosła, płyniemy, serfujemy, przewracamy ponton, utykamy na skałach. I znowu wieczór, plaża, ognisko, a dookoła nie ma żywej duszy … magia …
Kolejny dzień za wiosłem …. a potem już niestety powrót do zimnego Cusco.
