San Pedro de Atacama jest fajne, ale nas bardziej ciągną jego okolice. Na początek wybieramy się do pobliskich dolin – Valle de la Luna (dolina księżycowa) i Valle de la Muerte (dolina śmierci). Nazwa doliny księżycowej jest nieprzypadkowa (cała pokryta jest białym mineralnym osadem), natomiast dolina śmierci zawdzięcza swą nazwę pomyłce – zbieżności słów “muerte” (śmierć) i … jakiegoś drugiego którego niestety nie pamiętam …
Całe popołudnie łazimy po skałach, zbiegamy po ogromnych piaszczystych wydmach, oglądamy różne minerały, czołgamy się w jaskiniach i podziwiamy wznoszący się na horyzoncie wulkan Licancabur. Na koniec zostaje wizyta na wydmie (zakaz wejścia – teren prywatny!!!) i przecudowny zachód słońca, nie taki kiczowaty jak to zachody słońca mają w zwyczaju, tylko odjechany mad max, czerwony wypalony świat po wojnie atomowej.