maciek | 01/02/2013 in category my australia
- start from the beginning
Search blog:
-
Categories
-
Tags
altona annapurna base camp trekking argentina around cusco around melbourne around salta atacama bali bangkok bolivia buenos aires chile china cochin cusco fiji herbs hi-speed high-rise india indonesia kerala landscapes laos la paz lerderderg macro manila melbourne mornington peninsula my little world nepal people peru philippines pucon puyehue national park rapa nui (easter island) rurrenabaque shanghai singapore sleepy street photo tasmania tasmania-the-sides thailand victoria villarica volcano willamstown wilsons promontory -
Archives
-
Meta
maciek | 28/04/2011 in category my australia
- start from the beginning
View prom and otway in a larger map
Pod koniec lata odwiedziliśmy dwa przylądki, oba położone mniej więcej w takiej samej odległości od Melbourne. Otway na zachód i Wilsons Promontory na wschód. Po przejrzeniu zdjęć z obu miejsc nie dało sie nie zauważyć róznic w skałach na których oba przylądki się opierają. Otway (2 pierwsze zdjęcia) to skały powyginane i poszarpane, z gładką powierzchnią. Skały Wilsons Promontory są dokładnie odwrotne, na pierwszy rzut oka miękkie i okrągłe, jednak ich powierzchnia jest ostra i poszarpana.
maciek | 20/05/2007 in category my australia
- start from the beginning
Wilsons Promontory to naprawdę cudowne miejsce. Takiej różnorodności krajobrazów i ekosystemów nie spotkaliśmy do tej pory w żadnym innnym australijskim parku narodowym. Trasa naszego trekkkingu (Mt Oberon parking – Lt Waterloo Bay – Refugee Cove – Sealers Cove – Mt Oberon parking) wiodła poprzez niezliczone plaże, przełęcze, suche nadmorskie zarośla i wilgotny lat deszczowy. Było cudownie, ale w sumie nie o tym chciałem pisać.
Zmęczeni trzydniowym łażeniem z pełnym ekwipunkiem dotarliśmy do parkingu. Jako że słońce całkiem mocno przypiekało, torbe z aparatem położyłem w cieniu samochodu. Spragnieni sięgnęliśmy do eski po prawie zimne piwka i zrobiło się naprawdę miło – potem zjechaliśmy do Tidal River żeby coś przekąsić – sielskiej atmosfery ciąg dalszy – wcinamy frytki czy coś, przepiekna rozella usiadła na stole i próbuje coś wysępić i wtem Kasia pyta: może cykniemy jej jakieś zdjęcie?
Wtedy do mnie dotarło!!! KUR*&@!!@!!@!!! Zostawiłem aparat w cieniu za samochodem!!! Szybki sprint do auta, jedziemy na przełęcz (prawie pewni że aparat tam będzie, przecież to nie Polska), zajeżdżamy na parking i ………. szok, dupa, nie ma, zabrali, ukradli, ciota ze mnie, kur^&^$#$ i jeszcze raz %^%$%$^%%. Chaos w głowie, latam po parkingu, nikt nic nie widział, jestem właśnie 300 zdjęć, 2000 dolarów i dobry humor do tyłu. Ale nic, jedziemy w dół do biura parku, pytamy, może ktoś coś widział, może ktoś coś wie, ale nikt nic, nic a nic, no po prostu przepadł.
Zostawilśmy w biurze parku narodowego namiary zguby i nasze i wracamy zdołowani do domu, ciągle się łudzimy – może ktoś znalazł i zapomniał oddać, albo poszedł na trek, albo jeszcze coś. Już z Melbourne dzwonimy do parku, dzień i nic, drugi i nic, trzeci, tydzień i nic. No to dupa, nie ma, ale może jednak minął drugi tydzień, dzwonimy znowu i znowu nic. Przepadł na amen. C’est la vie, trzeba kupić nowy, złość już przeszła, tak to w życiu bywa, szczególnie jak się ma głowe w chmurach.
Trzy tygodnie później, na wielkanoc, pojechaliśmy w ekipą do Mt Beauty.
O aparacie już prawie nie pamiętałem, śniadanie wielkanocne się układa w brzuszku a tu telefon. Pani do mnie, choć ja jej nie znam ….. aha ……….. tak to ja ……… Wilsons Promontory? tak byłem ……. co proszę? ………..naprawdę? ………. znalazł się?……. w Melbourne? Telefon był oczywiście od pani z parku narodowego, aparat się znalazł, ma go jakaś dziewczyna mieszkająca w Melbourne, na dodatek dzielnicę obok. Umówiłem się, kupiłem czekoladki i odebrałem aparat – nie chciało mi się drążyć dlaczego jej tak długo z tym telefonem zeszło.
Wszystko się dobrze skończyło, a morał jest pewnie taki że Australijczycy są na pewno pomocni i uczciwi, ale równocześnie (czasami za) mocno wyluzowani.